Wpis gościnny: Bałam się dzieci, teraz nie mogę doczekać się swojego...
Mija już prawie pół roku, od kiedy staram się o dziecko. Przez „staram” nie mam na myśli tylko odłożenie antykoncepcji, ale cały plan, który realizuję od wielu miesięcy. Coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy to naprawdę ma sens. Może powinnam odpuścić, wrócić do robienia kariery i zwyczajnych codziennych szaleństw (ta niezdrowa kanapka z serem o północy przed snem)? W końcu rok temu bałam się dzieci, a teraz wpadam w depresję, gdy wszystkie testy ciążowe zawsze pokazują tylko jedną kreskę.
Co naprawdę myślałam o dzieciach
Trudno przyznać się do tego, że naprawdę nie lubi się dzieci. Jest mi łatwiej to powiedzieć teraz, gdy ten fakt zmienił się w przeciągu ostatniego roku. Wcześniej częściowo były mi obojętne, a częściowo naprawdę ich nie znosiłam. Do tej pory mam wrażenie, że jeśli nie polubię rodziców, to ich dzieci tym bardziej. Wiem, że to głupie i przesadzone, ale geny to geny.
Życie wiele razy pokazało mi, że zbyt szybko wydaję osądy, dlatego staram się zmieniać mój wredny charakter na ile umiem i nie myśleć tak szablonowo. Pierwsze bliższe mi dzieci należą do mojej przyjaciółki. Choć nie powiem, nadal wprawiają mnie w lekkie przerażenie. Umiem jednak do nich zagadać, pokazują mi swoje zabawki i opowiadają nowe przygody, więc chyba nie jest ze mną najgorzej. Moja rodzicielka ma naturalne zdolności – gaworzy do dzieci, obdarowuje je słodyczami i zawsze wie, o co zapytać, żeby zagaić rozmowę. Ja z drugiej strony jestem jak jej przeciwieństwo i najczęściej stoję po prostu jak słup soli.
Decyzja o dziecku i nowy światopogląd
Ja, jedynak, egoista i introwertyk, postanowiłam, że chciałabym mieć dziecko. Nie wiem jak. Pewnego ranka obudziłam się i po prostu wiedziałam, że nadszedł czas. Brzmi jak z opowieść z baśni braci Grimm, ale nie mam rozwiniętego instynktu macierzyńskiego. Kilka dni od mojej własnej decyzji rozpoczęłam dyskusje z mężem, który po pewnym czasie uznał, że nigdy nie ma dobrego momentu i spróbujemy powiększyć rodzinę. Jeśli dobrze pamiętam, były to okolice moich urodzin, czyli listopad 2015.
Wzięłam kalendarz w dłoń i oznajmiłam mężowi, że zaczynamy w lutym, bo wtedy urodzę w okolicach moich urodzin, a chciałabym w rodzinie drugiego Strzelca. Śmieję się na wspomnienie o tym, co sobie wtedy myślałam. Od stycznia badałam się pod kątem chorób, starałam się zdrowo odżywiać i trenowałam, a mąż po prostu był. Każdy, kto mnie zna, wie o tym, że obok mnie nie można po prostu być. Zaczęłam się irytować i tłumaczyć mu, że powinien się starać, a nie zostawiać mnie z tym samą. W końcu chciał dziecka i się na nie zgodził. Minęło wiele ciężkich dni zanim doszliśmy do porozumienia i mąż zaczął być bardziej aktywny.
Planowanie jak w zegarku
Lubię planować i przewidywać różne rzeczy, dlatego do tematu dziecka podeszłam podobnie. Codziennie zdrowe posiłki, garść witamin, lekki trening i dokładna obserwacja cyklu. Na tej podstawie wiedziałam, kiedy zaciągać męża do łóżka (lub gdziekolwiek indziej), by udało się zrobić malucha. Standardowe leżenie na plecach z lekko uniesioną pupą i możemy iść spać. Uznałam nawet, że nie kupię nowych wkładek, bo przecież zajdę od razu w ciążę.
Nietrudno wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy idealnie jak w zegarku dostałam okres. Upewniłam się kilkoma testami – brak ciąży. Od tej pory minęło już pół roku. Po 2 miesiącach starań mąż uznał, że coś jest nie tak. Równie niecierpliwy co ja sądził, że uda nam się za pierwszym, co najwyżej za drugim razem. Po burzliwej rozmowie uznaliśmy, że pójdzie na badania – w końcu szukanie problemów u mnie będzie o wiele droższe. Wybrał badanie nasienia CASA z dodatkowym pakietem na własne życzenie. Okazało się, że jest w 100% zdrowy i płodny.
Poczułam jak grunt osuwa mi się pod nogami – czyli to jednak ja? To ja jestem zepsuta, nie działam, być może w ogóle nie mogę mieć dzieci? Z takim nastawieniem przeżyłam kolejne 2 miesiące bezowocnych starań. Moje samopoczucie stawało się coraz gorsze. Przestałam ćwiczyć, wprowadziłam do diety na nowo słodycze i fast foody. Zdarzało mi się nawet zapominać o posiłku, gdyż przestałam odczuwać głód. W końcu postanowiłam, że zbiorę się na odwagę i wykonam testy hormonalne.
Moje własne badania
Badania zajęły mi miesiąc. Sprawdziłam LH, FSH w 3. dniu cyklu i testosteron, prolaktynę i progesteron w 21. dniu cyklu. Okazało się, że wyniki są średnie – stosunek LH do FSH wynosi zaledwie 0,6 (powinien ok. 1,0) i cierpię na hyperprolaktynemię. Trudno mi powiedzieć, czy odczułam ulgę, że znalazłam to, co może być przyczyną niepłodności, czy strach o to, że nie uda mi się w ogóle zajść w ciążę.
Moja mama załatwiła mi specjalistę od niepłodności, gdyż uznałam, że pójście do mojego ginekologa na NFZ to za mało. Ginekolog‐endokrynolog zerknął na wyniki bez słowa i zaczął od badania. Podpytał o miesiączkę i zaczął tłumaczyć, że nie mogę kąpać się w wannie po stosunku, że powinnam nie kochać się 3 dni przed dniami płodnymi i dał mi do ręki prosty kalendarzyk. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem, przypominając sobie mój prywatny rozbudowany kalendarz płodności. Dostałam receptę na Clostilbegyt i witaminy. Mąż, który uparł się wejść ze mną zapytał, czy ten lek ma obniżyć poziom prolaktyny. Lekarz odparł, że on nie wie, jak robiłam badania, dlatego dostałam coś na oszukanie mózgu, żebym zaszła w ciążę.
Zaczęłam zażywać leki zgodnie z zaleceniem i już po paru dniach dostałam ostrego bólu lewego jajnika, ale uznałam, że tak widocznie musi być. Za kilka dni miałam wizytę u lekarza na NFZ, zarezerwowaną przez męża ponad miesiąc temu. Długo zastanawiałam się, czy powinnam ją odwołać, jednak ostatecznie uznałam, że więcej lekarskich opinii mi nie zaszkodzi. W poczekalni mnóstwo kobiet w ciąży. Każda wywoływała u mnie smutek i ból, który do tej pory trudno mi opisać. Mój ginekolog zbadał mnie i oznajmił, że mam torbiel na lewym jajniku, po czym próbował go przebić. Nie wiem, na ile można tak robić i czy jest to bezpieczne, ale po badaniu ostrzegł mnie, że gdy poczuję ostry ból mam jechać od razu do szpitala. Przepisał mi Bromergon na obniżenie prolaktyny i kazał pokazać się za miesiąc.
Poczułam, że ktoś wreszcie bierze mnie na poważnie i wie, jak pokierować moje leczenie. Przyznałam się, że byłam u innego lekarza, a on tylko uśmiechnął się i kazał odłożyć wszystkie inne lekarstwa.
Nowa nadzieja na dziecko
Przyjmuję lek od tygodnia. Mam mdłości, bóle brzucha i jestem ciągle rozdrażniona. Staram się nie przejmować tym, że nie wiem, ile czasu będzie trwało leczenie i czy w ogóle prolaktyna jest jedynym źródłem problemu. Nie mogę patrzeć na książki o ciąży, oglądać innych szczęśliwych kobiet i jednocześnie staram się prowadzić mój blog, który wbrew pozorom daje mi duże pocieszenie. Boję się, że nigdy mi się nie uda, że całe starania o dziecko skończą się źle dla mojego związku. Co miesiąc żyję jednak nadzieją, że może tym razem zobaczę dwie kreski i będę mogła ogłosić ciążę najbliższym. Nie chcę nawet myśleć o tym, że później coś może pójść nie tak. Chcę najpierw być w ciąży, nie wybiegam już myślami dalej. Przestałam planować i mam nadzieję, że to po prostu pomoże.
Autorka: Monika, http://malywrednymis.pl
Monia zupełnie jak moja historia. Powiem Ci, że u nas trwało to dwa i pół roku i udało się chyba w najmniej oczekiwanym momencie. Ja oprócz clo i bromergonu brałam jeszcze progesteron i acard. W pierwszą ciążę zaszlam po 4 mc stymulacji a teraz jestem w 2 ciąży i przy tym samym zestawie leków zaskoczyło w pierwszym cyklu. Za miesiąc urodze synka. Trzymam za Was kciuki i chętnie odwiedzę Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńZnam to wszystko z autopsji. Bezowocne leczenie, monitoringi, stymulacje, całe garści tabletek hormonalnych, torbiele odnawiające się dosłownie dwa tygodnie po ich operacyjnym usunięciu. Życzę Autorce wytrwałości, wytrwałości i jeszcze raz wytrwałości - i na pewno będę zaglądać na bloga oraz śledzić Jej dalsze losy.
OdpowiedzUsuńTeż miałam hiperprolatylemie leczoną sporo lat temu, na długo przed ciązami. Ginekolog endokrynolog przepisał lek który skutecznie obniżył poziom prolaktyny. Od tamtej pory się nie badałam i mimo to w pierwszą ciąże zaszłam w drugim cyklu, a w druga w czwartym.
OdpowiedzUsuńMyślę, że najlepszym lekarstwem będzie wyluzowanie i wtedy się uda:) powodzenia:)