Cała prawda o polskich porodówkach, czyli dlaczego jest źle i lepiej raczej nie będzie
Kojarzycie zagraniczne seriale pokazujące amerykańskie albo brytyjskie porodówki? Lubię oglądać te obrazki. Wyczuwam panujący tam spokój, zaufanie, wzajemną życzliwość. Troskliwe położne okazują rodzącej empatię, z uśmiechem na twarzy dbają o to, żeby to, co nastąpi, nie śniło jej się po nocach jako najgorszy koszmar. Ok, możecie powiedzieć, że to tylko serial. Mam jednak dziwne przeświadczenie, że gdy kamery zostają wyłączone, nic nie ulega zmianie. Atmosfera wciąż jest miła, a położna sympatyczna i pomocna.
A w Polsce? No cóż. W tym przypadku mam przeświadczenie, że w takim serialu po wyłączeniu kamer cała farba życzliwości naniesiona na czas filmowania spłynęłaby w mgnieniu oka. Miła atmosfera by się gdzieś ulotniła. Może przesadzam. Wiem, że są szpitale, gdzie rodzi się z przyjemnością. Wiem, że są położne z powołania. Problem w tym, że i takich szpitali, i takich położnych powinno być o wiele więcej.
Dlaczego tak nie jest? Na nic standardy, na nic ustalone procedury, bo to nie procedury zawodzą, lecz czynnik ludzi. Po obu stronach (choć po jednej szczególnie).
Rodząca powinna domagać się przestrzegania swoich praw. Jak ma jednak to zrobić, gdy ból porodowy zgina ją wpół i gdy przekraczając próg szpitala rośnie w niej przekonanie, że od tego momentu zdana jest na łaskę i niełaskę personelu. Ból, lęk, czy wszystko pójdzie dobrze, poczucie "mniejszości" wobec lekarzy - to wszystko sprawia, że kobieta nie ma ani siły, ani odwagi, żeby upomnieć się o to, co jej się należy. Tak, NALEŻY.
Rodząca powinna domagać się przestrzegania swoich praw. Jak ma jednak to zrobić, gdy ból porodowy zgina ją wpół i gdy przekraczając próg szpitala rośnie w niej przekonanie, że od tego momentu zdana jest na łaskę i niełaskę personelu. Ból, lęk, czy wszystko pójdzie dobrze, poczucie "mniejszości" wobec lekarzy - to wszystko sprawia, że kobieta nie ma ani siły, ani odwagi, żeby upomnieć się o to, co jej się należy. Tak, NALEŻY.
Zawodzi też (czy raczej - przede wszystkim) druga strona "interakcji", czyli personel. Nieco zobojętniały, bo przecież przez porodówkę przewijają się setki kobiet rocznie. Pozbawiony empatii, bo ileż można się uśmiechać i okazywać troskę. Trochę przemęczony i liczący na to, że wszystko pójdzie jak najszybciej (stąd nagminne podawanie oksytocyny).
Nie zmieni się nic, dopóki personel nie zacznie traktować rodzącej jak podmiotu, a nie przedmiotu. Blogosfera aż kipi od nawoływania kobiet w ciąży do tego, aby domagać się swoich praw, gdy już trafią na porodówkę. Jednak dopóki personel nie przywita takiej kobiety z otwartością i empatią, ona nie będzie mieć odwagi, żeby zadbać o przysługujące jej przywileje.
Dlaczego tak nieustannie piszę o tej empatii i roli personelu szpitala? Bo pamiętam swój poród. Jak szłam z przekonaniem, że komu jak komu, ale mi to asertywności nie brakuje i na pewno zadbam o swoje prawa. Ta pewność siebie ulotniła się, gdy tylko zobaczyłam umęczoną i nieobecną twarz położnej na izbie przyjęć. Położnej, która z ironicznym zapytaniem "sama to pani pisała?" zareagowała na podsunięty jej mój plan porodu. I jak w takiej atmosferze myśleć o czymś takim, jak standard opieki okołoporodowej? Że, kurczę, to ona jest tu dla mnie, a nie ja dla niej.
Poród na Ujastku generalnie wspominam dobrze i za drugim razem pewnie wybrałabym ten sam szpital. Choć teraz, po ponad 2 latach od porodu, pojawił się pewien niesmak. Z czasem dopiero, w miarę uświadamiania sobie, do czego mam prawo, przypomniałam sobie tę kroplówkę z oksytocyną. Kroplówkę, którą położna podłączyła bez słowa wyjaśnienia. Na szczęście byłam na tyle przytomna, żeby zapytać, co ma zamiar wtłoczyć w moje żyły. Przypomniałam sobie stertę papierów podsuwanych do podpisania, gdy skręcałam się z bólu i nie miałam żadnych szans na to, aby przeczytać, co właściwie jest tam napisane.
Aż wreszcie przypomniałam sobie chwyt Kristellera. Tak. Chwyt, który teoretycznie nie jest zakazany (klik), ale który może wyrządzić więcej szkody niż pożytku i już dawno nie powinien gościć na porodówkach. A jednak gości (klik). Jak przez mgłę pamiętam moment, kiedy parłam, a lekarz przyłożył łokcie do mojego brzucha i nacisnął. Chwila, kilka sekund, o których wspomnienie jakoś zatarło się w natłoku emocji. Dopiero niedawno do mnie powróciło.
I w końcu niesmak, że nacięcie krocza jednak było, o czym dowiedziałam się całkiem przypadkiem, pytając niedawno ginekolog, co to za zgrubienie wewnątrz pochwy. "Zgrubienie po nacięciu", powiedziała. "Ale jakim nacięciu", nie zapytałam na głos, ale tak pomyślałam. Przez te 2 lata tkwiłam w przeświadczeniu, że nie byłam nacięta. Byłam, ale nikt nie raczył mnie o tym poinformować.
Masz rację. Najważniejszy jest czynnik ludzki. Personel powinien być z powołania, a nie za karę, to oczywiste. Ale ja się nauczyłam, że 99% odpowiedzialności jest po mojej stronie (1% zostawiam na czynniki prawdziwie losowe, no bo wiadomo). W tym: znaleźć sobie samemu odpowiedni personel, miejsce, warunki!
OdpowiedzUsuńA atmosfera w serialach USA/UK... hm, no znając statystyki ze Stanów (% cc na przykład) i silne nurty pro-VBAC-owe, i opowieści, i książki... to chyba jednak różnie się dzieje po zgaszeniu kamer serialowych ;) W Wielkiej Brytanii mam wrażenie, że lepiej, ale też można trafić na betony. Za to Skandynawia wydaje się jakaś taka przyjazna. I Holandia. A seriali nie widziałam :)
Jasne, jak najbardziej się zgadzam, że jak samemu się nie zadba o swoje prawa, to nikt tego za nas nie zrobi. Ale... Weź pod uwagę to, że nie każda kobieta mieszka w dużym mieście, w którym jest szpitali do wyboru do koloru. Wiele kobiet, może nawet większość, mieszka w małych miejscowościach, w których jest jeden szpital na krzyż. Ok, może jest jakiś drugi w odległości kilkudziesięciu kilometrów, i na siłę można by do niego dojechać, ale też nie jest powiedziane, że w nim będzie lepiej. Ja się takiej kobiecie nie dziwię, że macha ręką i jedzie do tego szpitala, na który jest skazana. I już na tym etapie wchodzi na ścieżkę wyuczonej bezradności i kiedy już poród się zacznie, pewnie brakuje jej przekonania, że może mieć wpływ na cokolwiek. Na jaki personel trafi, taki będzie mieć poród.
UsuńEj tam, ja rodzilam w Stanach (dwa razy) i opieke wspominam wspaniale. :) Przemile polozne zajmujace sie tylko mna (a rodzilam dluuugo i za kazdym razem przewijaly sie przez moj pokoj 3 zmiany), uprzejmi lekarze informujacy o tym co robia (takze o nacieciu i o tym, ze nie dzieje sie zbyt dobrze). Przy braku postepujacego porodu, pytanie czy jestem gotowa probowac dalej, informacja jakie jest ryzyko i rada, ze on - lekarz jednak zaleca cesarke, dla dobra dziecka i mojego. Dla mnie dodatkowo wazne bylo znieczulenie, ktore dostalam bez laski jak tylko o nie poprosilam.
UsuńOpieka poporodowa, to juz w ogole marzenie. Pojedynczy pokoj z wlasna lazienka i lezanka dla meza, pielegniarki na kazde nacisniecie guzika, doradczyni laktacyjna, pielegniarki do dziecka oraz pediatrzy, przychodzacy osobiscie do mojego pokoju, zeby zbadac noworodka... Wszyscy sympatyczni i usmiechnieci.
Ja rodzilam oba razy w tym samym szpitalu, ale z tego co pytalam znajome mamy, taka opieka to standard. Nic, tylko rodzic! :D
Brzmi super :) I takie właśnie mam wyobrażenie o porodach w Stanach. Choć wiadomo - może nie wszędzie jest tak cudownie. Oby kiedyś tak w Polsce było...
UsuńNiestety, polskie porodówki to loteria, wszystko zależy, na jakiego lekarza trafisz. Miałam 5 papierów z przeciwwskazaniami do rodzenia naturalnego, lekarz postanowił, ze mam rodzic siłami natury. Ciśnienie ponad 200/130, ja po trepanacji, perspektywą porodu przez 3 doby. Nie trzeba być lekarzem żeby wiedzieć, że to się mogło skończyć niedotlenieniem dziecka i moim wylewem. Dobrze, że mi spadły wszystkie parametry (przez co omal nie umarłam), bo miałam cesarkę w trybie pilnym. Musiało być bardzo źle, żeby lekarz decydował tak, jak powinien.
OdpowiedzUsuńStraszne :( I to jest właśnie to, o czym piszę. Kobieta może wiedzieć, jakie ma prawa, ale dopóki nie zmieni się nastawienie lekarzy i położnych - nic nie ulegnie poprawie. I najsmutniejsze jest to, co piszesz, że to jest czysta loteria, na kogo się trafi, a co za tym idzie - jakie wspomnienia będziesz mieć z porodu. Tak nie powinno być.
UsuńO rany, to jest takie mocne i przerażające jednocześnie. Boję się porodu - bałam się szpitalu, bardzo długo, wizji tego, że w ogóle będę rodzić (kiedyś, teraz coraz bardziej - w najbliższej przyszłości) i ten strach szpitala minął w momencie, gdy odwiedziłam przyjaciółkę. Zobaczyłam wyremontowany szpital, który wygląda jak apartament, nawet salę 1 osobową widziałam i przekonałam się, ale nadal mam obiekcje co do lekarzy. To będzie dla mnie trudny czas, ale w sumie coś za coś....
OdpowiedzUsuńNie musisz rodzić w szpitalu i to rodząca ma najwięcej do powiedzenia w jaki sposób będzie rodzić.
UsuńTo straszne, że kobiety muszą przez to przechodzić. Nie ma się też czemu dziwić, że prywatne porodówki powstają jak grzyby po deszczu. W Łodzi są aż cztery!
OdpowiedzUsuńNie no, to tak jak u mnie! Ja też usłyszałam od położnej ten sam tekst przy wręczaniu jej planu porodu. Równie dobrze mogłaby powiedzieć "może to pani wyrzucić i tak będzie wszystko na naszych warunkach". Co ja w ogóle piszę, jaka "pani", raczej "ty"...
OdpowiedzUsuńPoza tym sam pobyt na porodówce wspominam nawet dobrze. Może poród nie wyglądał tak jak bym chciała (oksy, przebicie pęcherza, nacięcie), ale zielone wody zrobiły swoje... Całe szczęście o wszystkim byłam informowana.
Przyśpieszanie porodu, czyli jego wymuszanie powodują stres u dziecka i są często przyczyną zielonych wód.
UsuńWłaśnie dlatego zdecydowałam się na poród przez cesarskie cięcie w prywatnej klinice. Warto było wydać oszczędności, bo czułam się tam jak w SPA i naprawdę włos mi się jeży na głowie jak czytam przez co muszą przechodzić kobiety na polskich porodówkach.
OdpowiedzUsuńA ja mam tą "przyjemność" mieć porównanie między porodem w polsce a porodem w UK. I mimo, że w Polsce trafiła mi się bardzo miła i profesjonalna położna, która wszystko wyjaśniała, dopingowała, nie upominała gdy zwijałam się z bólu przy oksy, to niestety jej koleżanka po fachu, która była obok już nie byla na tyle uprzejma i dość nieprzyjemnie mnie upomniała gdy zdarzyło mi się krzyczeć. Ostatecznie mój poród i tak zakończony cc, po którym :cudowna: pielęgniarka od noworodków nawet nie pokazała mi dziecka i od razu je wyniosła do innego pomieszczenia, a w nocy była bardzo niezadowolona, że moje dziecko płacze, a ja nie daje rady go uspokoić.
OdpowiedzUsuńZa to w uk, miało być inaczej, ale los spłatał mi figla. w ciąży miałam spotkanie z ginekologiem, jako że byłam po cc. Lekarka trafiła mi się fajna, bo mimo iż tutaj nastawieni są na porody naturalne przede wszystkim to ona dała mi możliwość wyboru, czy chce próbować sn czy wole jednak mieć planowe cc. Zdecydowałam się na cc, które wyznaczono mi na dwa dni przed terminem z usg. Los chciał, że poród zaczął się tydzień wcześniej i gdy tylko trafiłam na porodówkę ( a trafiasz jeśli uprzednio zadzwonisz do szpitala i pozwolą Ci przyjechać) a tam od razu zaczęły mnie przekonywać do naturalnego. Gdybym się uparła na cc to pewnie by mi je zrobili, ale udało im się mnie przekonać. I muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona, że się zdecydowałam. Trafiła mi się oczywiście pojedyńcza sala porodowa z łazienką, cudowna położna, z którą mogłam porozmawiać, która wszystko tłumaczyła, cały czas była, notowała przebieg porodu, dopingowala bardzo motywująco. Dostałam gaz, później poprosiłam o znieczulenie i także je otrzymałam, mimo iż uprzedzili mnie, że na tym etapie może w pełni nie zadziałać. Pojawiły się komplikacje więc i lekarki spotkałam, które byly równie cudowne. Czułam się naprawde bardzo komfortowo i bezpiecznie. Poród mimo nacięcia krocza i użycia kleszczy wspominam bardzo dobrze. No i przede wszystkim bardzo się cieszę, że namówili mnie na sn, bo w polsce niestety mało kto decyduje się na sn po cc , bo każdemu lekarz doradza cc i sama ilość wykonywanych cesarek w polsce jest przerażająca. Tutaj zostałam uprzedzona, ze faza parcia po uprzednim cc może trwac maksymalnie godzinę, bo po tym czasie zwiększa się ryzyko pęknięcia macicy i więcej próbować nie będziemy. Dużo osób narzeka na porody tu, dla mnie to było bardzo miłe doświadczenie, mimo oczywistego bólu.
Sama nie rodziłam - ale z opowiadań moich znajomych wiem, jak to wygląda w naszym szpitalu. Chlus lodowatą wodą na krocze, teksty pielęgniarek "no co się tak drzesz, jakbyś rodziła?!" (w zamyśle pewnie miało to być zabawne), totalna obojętność lekarzy i reszty personelu, przyjmowanie pacjentek na oddział jako "jeszcze jednej sztuki" itd., itp. A kiedy dzieciątko mojej koleżanki (urodzone na długo przed terminem) zmarło - lekarz po prostu przyszedł do jej sali i bez żadnych wstępów jej to oznajmił - i zasugerował, że powinna jak najszybciej zwolnić łóżko, bo przecież i tak "nic tu po niej". A gdzie opieka psychologiczna w takiej sytuacji? Dla mnie to się w głowie nie mieści...
OdpowiedzUsuńCzy większość kobiet rodzi z zamkniętymi oczami, lub całkiem wyłącza rozum podczas porodu? Jak można nie wiedzieć nawet tego co wam robią, czyli chociażby nacięcie?
OdpowiedzUsuńKobieta podczas porodu nie jest kaleką i dobrze wie co się z nią dzieje, a nawet sama może urodzić dziecko i pomóc sobie rękami.
A może z powodu powszechności porodów szpitalnych i ciągłej medykalizacji wydaje się im, że one same nie urodzą, czyli muszą zdać się na łaskę lekarzy i położnych?
Dlaczego większość kobiet nie rodzi aktywnie? Poród aktywny to pozycje wertykalne i parcie spontaniczne.
Czy kobiety dobrze się czują w roli przedmiotów? Widocznie im to odpowiada, bo gdyby większość wyraziła sprzeciw, to żaden personel szpitalny nie mógłby tego zabronić.
Tamisili - odpowiem choć pewnie nie przeczytasz bo kilka lat minęło od Twojego komentarza- rodziłam bez znieczulenia a nie czułam nacięcia. Wiedziałam tylko dlatego, że położna mi powiedziała, że będzie nacięcie. Przyszedł skurcz i nie czułam cięcia więc...
OdpowiedzUsuń