Karolku, nie baw się piaskiem, bo się wybrudzisz
Karolek (imię zmienione). Lat (na oko) 3-4. Schludnie ubrany. Opanowany, ale ciekawski. Zagląda to tu, to tam. Odnoszę wrażenie, że najchętniej zdarłby z siebie te sztywne szaty i wytarzał się w piasku.
Ale jak cień podąża za nim babcia. Dusząc w zarodku wszelką spontaniczność, utrudniając zanurzenie się w swobodnej zabawie, zabijając budzącą się do życia kreatywność.
"Karolku, nie syp piaskiem. Chodź, pójdziemy na huśtawkę. Potem pozjeżdżasz. Wybrudzisz się, na zjeżdżalni pełno piasku. No ale uważaj! Nie biegnij, bo się wywrócisz".
Najlepiej stań w miejscu, nie ruszaj się, nie bądź dzieckiem, no, ewentualnie możesz oddychać.
Nie był to pojedynczy epizod. Widząc tę scenę, wstrząśnięta wróciłam do domu, bo Karolka zrobiło mi się zwyczajnie żal. Żal tej dziecięcej duszy, która aż rwie się do tego, żeby poznawać świat i doświadczać go wszystkimi zmysłami. Tak myślałam o Karolku kilka dni. W końcu zapomniałam. Aż do chwili, kiedy to mąż wrócił ze spaceru z Lenką i zaczął w drzwiach: "Wiesz, na placu jest taki Karolek...". Dostrzegł to samo, co mnie tak bardzo zasmuciło.
Babcia, pewnie w dobrej wierze, stara się kierować Karolkiem, aby uchronić go przed całym złem tego świata. Ale przy tym nieustannie nim kieruje, dosłownie każdym jego krokiem, traktując Karolka jak robota, który najpierw ma iść tu, a potem tam, broń Boże nie próbując nawet podążyć własną ścieżką.
Dlaczego mnie to tak zasmuciło? Bo w myślach od razu pojawił się obraz: nie Karolka, ale już Karola. Mężczyzny, który zdaje się być nieco zagubiony, bo całe życie ktoś nim kierował, a teraz nagle musi radzić sobie sam. Który nie ryzykuje, woli bezpieczną drogę, którą wytyczył ktoś inny. Który nie walczy o swoje, bo po co się wychylać, jeszcze mu się nie uda. Nieporadnego, pozbawionego wiary w siebie, wciąż słyszącego głos: "uważaj, bo się przewrócisz".
Może przesadzam...
A może nie?
Niestety nie przesadzasz. Mi tak mówiono, choć nie na podwórku, bardziej w domu i niestety mój obraz w dorosłości wypisz wymaluj, co napisałaś. Teraz łapię się na tym, że tak samo postępuję z moim synkiem. Taka kontrola swoich wybujałych strachów nie jest łatwa. Ale trzeba próbować. Nie chcę, żeby mój synek kiedyś bał się wszystkiego tak jak ja.
OdpowiedzUsuńNiestety, błędy wychowawcze często są powielane i choć obiecujemy sobie, że "na pewno będziemy inni niż nasi rodzice", to potem robimy dokładnie tak samo. Trzymam kciuki w takim razie i powodzenia :)
UsuńNiestety też słyszę, że ktoś zakazuje dziecku bo się ubrudzi, przewróci itd. Sama staram się nie zakazywać tylko ostrzegać, że np. może się przewrócić, ale jak się nie przewróci to nie nauczy wstawać. Poza tym brudzenie i niszczenie ubrań jest domenom dzieci więc czemu zakazywać zabaw w piaskownicy. Moje dziecko co dzień wraca do domu ubrudzone piaskiem czy ziemią, ale zadowolone i coraz bardziej samodzielne oraz zaradne.
OdpowiedzUsuńA ja, głupia, zawsze myślałam, że zabawa w piasku polega właśnie na wybrudzeniu się... To przykre, o czym piszesz - przykre, bo prawdziwe. Nieustannie widzę to, kiedy spaceruję ze swoim maluchem i obiecuję mu (i sobie), że będzie mógł skakać po kałużach (w kaloszach! ;-)), bawić się i brudzić w piasku (tylko u dziadków, a nie w miejskiej piaskownicy, która jest głównym miejscem spotkań psów i kotów), rozchlapywać wodę czy brudzić się podczas jedzenia obiadu.
OdpowiedzUsuńJa myślę, że popadanie w skrajności nigdy nie jest dobre. Tak samo ciągła kontrola dziecka jak i pozwalanie mu na wszystko może mieć złe skutki. Wydaje mi się, że fajnie znaleźć taki złoty środek - po prostu dawać upust kreatywności i zabawom dziecka, ale wtedy, kiedy jest na to czas. Wiele dzieci ma taki charakter, że kiedy poczuje wolność już ciężko je zatrzymać. Tak jak Justyna K. napisała, warto mówić dziecku o konsekwencjach, bo dosadnie wolny Karolek w zderzeniu z rzeczywistością ludzi dorosłych - a ta jest często bezlitosna, przyzwyczajony do ciągłego luzu może też sobie nie poradzić. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOczywiście, jak najbardziej się zgadzam :) Tylko w tym przypadku właśnie odniosłam wrażenie, że babcia popada w skrajność pod tytułem "kontrolowanie absolutnie wszystkiego".
UsuńObawiam się, że wcale nie przesadzasz - i faktycznie ta Twoja wizja może okazać się w przyszłości bardzo prawdopodobnym scenariuszem. Moje zdanie jest takie, że nie da się wychować dziecka w warunkach sterylno-laboratoryjnych - a im jest ono brudniejsze, tym bardziej szczęśliwe. Również nie mogę patrzeć na inne matki czy babcie, które całą spontaniczność i ciekawość świata w swoich dzieciach i wnukach zabijają. Oby potem nie musiały martwić się tym, ze wychowały życiową "kalekę", która nie jest w stanie samodzielnie podjąć żadnej, nawet najbardziej prozaicznej decyzji.
OdpowiedzUsuńja mam to szczęście, że wychowałam się na wsi, więc bardzo rzadko słyszałam że się wybrudzę ( tylko gdy jechaliśmy w gości xd). Mogłam chodzić boso, pluskać się w błocie jak małe prosiątko, skakać po sianie, obdrapać kolana i inne przyjemne dziecięce przygody. Dzięki temu mam co wspominać. A to dziecko będzie tylko pamiętało zrzędliwy ton babci
OdpowiedzUsuń