Moc empatii
7.30. Biegam z łazienki do kuchni i z powrotem, próbując równocześnie przygotować śniadanie i wysuszyć włosy. Liczę na to, że będzie to jeden z tych dni, kiedy Lenka zaszywa się w pokoju i zajmuje sama sobą, szczotkując misia, układając wieżę z klocków albo przeglądając książeczkę. Ale nic z tego. Dostrzegła na półce jej nowe zimowe buciki. Domaga się założenia, a gdy ma już buty na stopach, pokazuje na kurteczkę. Kiedy tłumaczę jej, że bucikami może pobawić się w domu, a na spacer pójdzie później z nianią, oczy zaczynają się szklić, buźka wygina się w podkówkę i już tylko krok dzieli nas od tragedii.
Są dwie możliwe wersje dalszych zdarzeń.
W pierwszej (która, niestety, czasem mi się zdarza, mea culpa) cały czas jej tłumaczę, ale równocześnie zajmuję się swoimi sprawami. Jednym słowem: ignoruję jej wrzaski i liczę na to, że uspokoi się sama. I, faktycznie, uspokaja, ale dopiero po kilku, czasem kilkunastu, długich minutach, po których ona ma zepsuty humor, a ja czuję, że dzień nie zaczął się najlepiej.
Ale jest też wersja druga, którą wdrożyłam w życie m.in. dzisiaj, a która tylko pozornie jest trudniejsza i bardziej czasochłonna. Lenka stoi z mokrymi oczami, kucam przed nią, wyciągam do niej ręce i mówię "chodź się przytulić". Ona podchodzi, tak jakby tylko czekała na taki mój gest i takie moje słowa, wtula się, główkę kładzie na moim ramieniu. Płacz milknie w ciągu sekundy. Powtarzam: "Już dobrze, niedługo przyjdzie niania, pójdziecie na spacer. O, chyba już idzie. Słyszysz?". Po marudzeniu nie ma śladu. Lenka zajęła się sobą. Ona odzyskała dobry humor, ja zapewniłam go sobie na cały dzień.
Utwierdzam się w przekonaniu, że dziecko nie zawsze chce, aby natychmiast spełnić to, czego od nas oczekuje. Nie zawsze faktycznie musi w tym momencie mieć założoną kurteczkę czy narysowanego pieska. Czasem po prostu chce być zauważone i wysłuchane.
Tak, to takie proste.
4 komentarze: