Giorgia Cozza 'Dziecko bez kosztów', czyli nie potrzeba niczego

13:52 Gosia Komentarzy: 3

oszczędzanie

Nie będę odkrywcza, stwierdzając, że tuż przed porodem (a nawet wcześniej) przeciętną kobietę ogarnia ponadprzeciętna chęć kupowania. Wszystkiego. Pięćdziesiątych śpioszków, bo takich w słoniki przecież jeszcze nie ma, setnych skarpeteczek, no bo przecież takie urocze, samobujającego się leżaczka i grająco-migającego nocnika z uszami Myszki Miki, choć nie przyda się pewnie przez co najmniej najbliższy rok.

W takim świecie żyjemy. Chcemy kupować i to robimy. Czasem z rzeczywistej potrzeby, a czasem z potrzeby wykreowanej przez reklamy bądź inne mamy, które nakupiły bezużytecznych gadżetów i w podobne maliny z czystej złośliwości chcą wpuścić swoją koleżankę (może przesadzam, ale pewnie takie też się znajdą). Giorgia Cozza, autorka poradnika po niekupowaniu Dziecko bez kosztów, stara się przekonać czytelników, żeby nie szli tą drogą. Próbuje wymierzyć takiego delikatnego policzka, żeby nas nieco otrzeźwić. Czy ma rację i - co najważniejsze - czy robi to przekonująco?

Moim zdaniem, niespecjalnie.

Już na pierwszych stronach autorka kilkakrotnie powtarza, że noworodek nie potrzebuje wiele, nie potrzebuje praktycznie nic, oprócz ramion i piersi mamy, czyli miłości i mleka. Co już z miejsca mnie odrobinę zniechęciło do dalszej lektury, bo, owszem, o ile bez wielu gadżetów można się obejść, to jednak nie popadajmy w drugą skrajność i nie starajmy się przekonywać innych, że do życia wystarczą woda, leśne owoce i szałas (może i wystarczą, ale co to za życie?). I proszę bardzo - w kolejnych rozdziałach można przeczytać, że faktycznie, miłość i pokarm (najlepiej mleko matki) są najważniejsze, ale jednak nie obejdziemy się bez kilku innych rzeczy, takich jak fotelik samochodowy, pieluszki (choć niektórzy porywają się na wychowanie bezpieluchowe, co wg mnie jest niepotrzebnym zawracaniem sobie głowy, ale to moje bardzo subiektywne zdanie) czy wózek albo chusta, bo w czymś nosić/wozić trzeba.

Doceniam starania autorki, która chce nam przypomnieć, że czasem kupujemy dużo za dużo. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś faktycznie z gadżetów korzysta i stać go na nie, to właściwie - czemu miałby ich nie kupować? Trzeba też wziąć pod uwagę, że gromadzenie wyprawki odbywa się nie tylko z konieczności, ale również dla czystej przyjemności. Wg mnie rezygnowanie z wszelkich zakupów, pozbawia nas czegoś fajnego, czegoś, co w pewnym sensie stanowi element psychicznego przygotowania się do nowej roli.

Zamysł poradnika szczytny, ale... nieprzekonanych i tak nie przekona. Książka trafi raczej w gusta tych, którzy rzeczywiście chcą oszczędzić jak najwięcej, są zwolennikami życia jak najbliższego naturze i jak najmniej szkodzącego środowisku. Tylko że oni prawdopodobnie wiedzą już wszystko to, o czym pisze Giorgia Cozza.

3 komentarze:

Lenka: 11. miesiąc

10:03 Gosia Komentarzy: 8


Minął kolejny miesiąc. Lenka swobodnie chodzi po mieszkaniu (na zewnątrz spaceruje trzymana za rączkę, widocznie jeszcze nie czuje się na siłach, aby samodzielnie wędrować). Coraz częściej również... biega. Serio. Szczególnie gdy zasiadam przy laptopie. Biegnie wówczas z drugiego końca pokoju (zabawnie trzęsąc łapkami, aby utrzymać równowagę), próbuje się wdrapać na moje kolana i domaga seansu pt. "My jesteśmy kotki dwa". Ostatnio to u nas absolutny hit. Wystarczy kilka pierwszych taktów i Lenka momentalnie się uśmiecha. 

Coraz więcej rozumie. Powoli zaczyna naśladować, np. wczoraj wieczorem, gdy sprzątałam zabawki, sama zaczęła robić to samo. Chwytała je i wrzucała do pudełka. Mówi głównie "babababa", "papapapa" i "mamama". Podczas jedzenia powtarza "am!". Bardzo łatwo ją rozśmieszyć. Wystarczy stroić miny i zaraz wybucha śmiechem. Nauczyła się robić "akuku". Chowa się za krzesłem i zagląda zza niego, czekając, aż zacznę się wygłupiać. Efekty można zobaczyć poniżej.


Trochę lepiej śpi w ciągu dnia. Zwykle drzemie przed południem, nawet przez 2 godziny (przypomnę, że wcześniej było to 30 minut, więc jest postęp). Raz zdarzyło się nawet, że przespała 3,5 godziny. Po drugiej godzinie zaczęłam sprawdzać, czy oddycha, a gdy się obudziła, zmierzyłam jej temperaturę. Na szczęście chora nie była, a po prostu zmęczona. W nocy źle nie jest, ale od pewnego czasu pobudka jest o... 5.30. Niech żyje poranne wstawanie...

Najmniejszych problemów nie ma za to z jedzeniem. Je wszystko, co jej dam, szeroko otwierając buzię. Tyle tylko, że nie usiedzi ani na moich kolanach, ani w krzesełku. Karmienie polega więc na bieganiu za nią po całym mieszkaniu.

Od kwietnia zagości u nas niania. Padło na studentkę psychologii. Mam nadzieję, że się polubią.

Statystyki
Waga: 9200 g
Wzrost: dawno nie była mierzona, pewnie ok. 74-75 cm
Zęby:

8 komentarze:

Łobuzerski błysk w oku

21:07 Gosia Komentarzy: 7


Taka malutka. Nawet roczku jeszcze nie ma. Wydawać by się mogło, że taki człowieczek jest raczej bezbarwny. Ot, takie dziecko, które zachowuje się jak... dziecko. A bzdura! Do niedawna jeszcze sama tak myślałam. Teraz wiem, że już u 11-miesięcznego niemowlaka można dostrzec zarys konkretnych cech, które składają się na jego kształtującą się osobowość.

Widzę te cechy u Lenki. Jest niezwykle pogodna. Musi być naprawdę bardzo zmęczona albo wybitnie znudzona, żeby marudzić. Uwielbia się uśmiechać. Do wszystkich. Do pani w sklepie, do bobasa bujającego się na huśtawce obok, do mijanej na spacerze staruszki. W obecności obcej osoby zachowuje dystans przez kilkanaście pierwszych minut, trzymając się mojej nogi. A już po chwili bawi się z tym kimś na całego.

Sądziłam, że będzie nieśmiałą, spokojną dziewczynką. Tymczasem okazuje się, że pod naszym dachem chowa się odważny łobuz. Wszystkich zaczepia, inicjuje kontakt. Sprawia wrażenie, jakby nieustannie kombinowała, co tu zbroić. A nawet jak zbroi, to tym łobuzerskim uśmieszkiem mnie rozkłada na łopatki.

Niezwykle bawi mnie widok, gdy Lenka odczuwa... frustrację. Kiedy kartki książeczki się skleją i nie może jej otworzyć. Albo kiedy jeden klocek nie pasuje do drugiego. Wykrzywia wtedy buźkę w charakterystyczny sposób i wydaje przeciągły dźwięk, który przetłumaczyć by można jako "ożesz no, zaraz mnie trafi!". 

Nie jest typem przylepki. Nie przepada za przytulaniem się. Nie usiedzi na miejscu, nieważne, czy to na kolanach, czy w wózku, czy na rękach. Po sekundzie zaczyna się wiercić i domaga się postawienia na nóżkach, aby dalej ruszyć w świat. Może dlatego tak szybko zaczęła chodzić. Bo jest niezwykle ciekawska, ruchliwa i żądna przygód.

7 komentarze:

Jak nie wrócić do formy po porodzie

16:30 Gosia Komentarzy: 8


Niech odchudzanie będzie twoim postanowieniem noworocznym. Przez kilka pierwszych tygodni będziesz jeść o połowę mniej, pić dwa razy więcej (wody mineralnej oczywiście), aż nadejdzie blue monday i wszelkie starania szlag trafi. Dzień niby jak każdy inny, ale faktycznie coś wisi w powietrzu. Masz wrażenie, że słyszysz ciche westchnienie. Tak, oto wzdycha ta piękna połowa ludzkości, bo właśnie zdała sobie sprawę, że noworoczny zapał do odchudzania gdzieś przepadł.

Niech trasa twojego codziennego spaceru z wózkiem prowadzi obok cukierni. A w niej: tak, to one! Kruche, owsiane, z czekoladowymi kawałeczkami, które zerkają na ciebie i wołają: zjedz mnie, zjedz mnie, zjedz mnie...

Niech twój mąż, który początkowo cię wspierał, a jakże, dzieli się z tobą swoimi gastronomicznymi pragnieniami. Roztaczana przed twoim tęsknym spojrzeniem wizja smakowitej pizzy jest tak kusząca, że w końcu ulegasz. Pierwszy raz, drugi, trzeci...

No, to tak w zawoalowany sposób chciałam przekazać, że wróciłam do punktu wyjścia. Mam nadzieję, że wam poszło lepiej.

8 komentarze:

Matka też kobieta: farba do włosów w piance L'Oreal Sublime Mousse

12:27 Gosia Komentarzy: 3


Odkąd urodziłam Lenkę, stałam się samowystarczalna pod względem fryzjerskim. Sama podcinam włosy, sama je cieniuję i sama też farbuję. Lubiłam swój rozjaśniany balejaż. Problem w tym, że jego wykonanie wiązało się z koniecznością spędzenia trzech godzin u fryzjera. Łatwo więc się domyślić, że to właśnie brak czasu stał się powodem podjęcia decyzji o przetestowaniu farb do domowej koloryzacji. Spróbowałam już kilku. Dzisiaj na tapecie L'Oreal Sublime Mousse, Naturalny Blond (800)

Farba ma konsystencję pianki. Niby wygodne, łatwo się rozprowadza, nie spływa z włosów. Ale nie przypadł mi do gustu sam pojemnik z dozownikiem - gdy dłonie są wybrudzone farbą, wyślizguje się z nich. No ale skoro ma być pianka, musi być dozownik, innego wyjścia nie ma.

Zapach - jak to zapach. Wyczuwalny, ale do zniesienia. Farba nie uczula (a przynajmniej mnie nie uczuliła). Łatwo zmywa się ze skóry, np. szyi, jeśli ulegnie zabrudzeniu. 

Kolor bardzo fajny (efekt koloryzacji widać na zdjęciu). Jak dotychczas - zdecydowanie jeden z moich ulubionych, choć nie jest identyczny jak na opakowaniu. Mały minus za to, że odrosty wychodzą nieco jaśniejsze od reszty. Po kilku myciach jednak kolor się wyrównuje na całej długości. Trwałość ciężko mi określić. Czas leci mi tak szybko, że nawet nie wiem, ile tygodni mija od jednego farbowania do drugiego. Ale skoro nie złorzeczę, że już po chwili muszę sięgać po kolejną farbę, to znaczy, że nie jest źle.

3 komentarze: