Jak przetrwać poród?
To teraz kilka słów o tym, jak ułatwić sobie poród i czas tuż po nim.
1.
Nie bój się, że nie zdążysz. Nie wiem czemu, ale chyba większości kobiet w ciąży po głowie krąży przerażająca myśl, że nie dojadą do szpitala, tylko urodzą dziecko w domu albo w samochodzie. Takie rzeczy tylko w filmach. Ale muszę przyznać, że i mnie dręczyły takie wizje, szczególnie że szpital na drugim końcu miasta, co w Krakowie w godzinach szczytu oznacza ponad godzinę stania w korkach. Na szczęście Lenka była na tyle rozsądna, że zaczęła się wybierać na świat wieczorem, a na miejsce dotarliśmy po ok. 15 minutach. Sama nawet uspokajałam Pe, żeby się tak nie spieszył, bo na pewno zdążymy.
2.
Napisz plan porodu. Pisać czy nie pisać? To zależy. Ja plan porodu przygotowałam i miałam go ze sobą, ale teraz widzę, że pisanie go mogłam sobie darować. Nie dlatego, że moje prośby nie były spełniane. Wręcz przeciwnie: wszystko to, czego oczekiwałam, na Ujastku wykonuje się standardowo. Ale dla własnego komfortu psychicznego warto mieć.
3.
Zgódź się na lewatywę. Przyznam, że jeszcze w ciąży temat lewatywy bardziej zaprzątał mi myśli niż nawet sam poród. Na kilka dni przed porodem mój organizm sam zaczął się oczyszczać, ale mimo to zdecydowałam się na zabieg. Chciałam mieć pewność, że w kluczowym momencie nie będzie żadnej niespodzianki. A prawda jest taka, że przy skurczach partych nie ma najmniejszej szansy na utrzymanie czegokolwiek w środku, choćbyś się nie wiadomo jak mocno (nomen omen) skupiała. Sama lewatywa to naprawdę nic strasznego i nie ma najmniejszego sensu się nią przejmować.
4.
Skorzystaj z prysznica. Prysznic okazał się dla mnie prawdziwym wybawieniem. Przesiedziałam w nim ponad cztery godziny. Skurcze nadal były odczuwalne, ale ciepła woda spływająca po ciele w jakiś magiczny sposób przynosiła ulgę. Zdarzało się nawet, że chwilami drzemałam. Naprawdę polecam!
5.
Kup ładną koszulę. O wyborze koszuli do porodu pisałam już
tutaj. Zakup okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie czułam się jak ofiara losu. A po tunice nawet nie da się poznać, że była świadkiem porodu. Wyprana i schowana do szafy czeka na drugą tego typu przygodę.
6.
Skorzystaj ze znieczulenia. Jeśli tylko masz taką możliwość, zdecyduj się na znieczulenie zewnątrzoponowe. Jak dla mnie: rewelacja. Wkłucie nie boli kompletnie nic. Odczuwanie skurczów nie jest całkowicie eliminowane, ale ból jest o wiele mniej dotkliwy. Można sobie nawet chwilę pospać. Nie kręci się w głowie, nie ma traci się czucia w nogach, czym niektórzy straszą. Trzeba jednak pamiętać o korzystaniu z toalety, bo po podaniu znieczulenia nie czuje się przepełnienia pęcherza. Ja nie opróżniłam pęcherza przed parciem, więc położna musiała użyć cewnika (nie uprzedzając mnie wcześniej, więc na manewrowanie w okolicach krocza zareagowałam pełnym niezadowolenia pytaniem: "co pani tam robi?"). Zakładanie cewnika nie boli, choć jest odrobinę nieprzyjemne. Mówi się również, że zzo wydłuża drugą fazę porodu. Tu też się nie zgodzę. Wszystko zależy od umiejętnego podania znieczulenia. U mnie przestało działać, jak zaczęły się skurcze parte, więc zzo nie miało żadnego wpływu na dalszy przebieg porodu. A co z oddziaływaniem zzo na dziecko? Pytałam kilku lekarzy i każdy twierdził, żeby kompletnie niczego się nie bać, więc... nie bałam się.
7.
Krzycz, ile sił w płucach. Nie miałam żadnych oporów przed wydzieraniem się, a darłam się wniebogłosy. Zaczęłam z chwilą, gdy pojawiły się skurcze parte (pierony jedne, dają w kość). Byłam jeszcze wtedy na sali przedporodowej. Odwróciłam się do ściany i krzyczałam, jakby mnie ze skóry obdzierali (współczuję tym, które dopiero czekały w izbie przyjęć i słyszały te zwierzęce odgłosy). Repertuar był dość szeroki: od standardowego "aaaaa", po "nie mam już siły", "o Boże", "mam dość". Wrzaski kontynuowałam też w czasie parcia. Położna mówiła, żebym nie traciła energii na krzyk, ale - mówiąc wprost - miałam to w pupie. A to dlatego, że krzyk naprawdę mi pomagał. Jakiś taki pierwotny element się we mnie odezwał. Fajna sprawa.
8.
Co w torbie? Polecam swój
wpis o pakowaniu torby do szpitala. A polecam dlatego, że przydało mi się wszystko, co umieściłam na liście (może z wyjątkiem Tantum Rosa, bo z czystego lenistwa nie chciało mi się sporządzać roztworu). Dodałabym jedynie maść na hemoroidy. Rzeczy potrzebne dla dziecka tuż po narodzinach schowaj do rożka, a więc: rożek, w nim pieluszka tetrowa, pampers i komplet ubranek.
9.
Zabierz ze sobą partnera. Moje nastawienie co do obecności męża przy porodzie ewoluowało od całkowitej pewności, że go tam nie chcę, do całkowitej pewności, że przy drugim porodzie na pewno będzie. Jeszcze pod koniec ciąży nie byłam przekonana, czy ma mi towarzyszyć. Tak naprawdę to tego przekonania nie miałam nawet w chwili wchodzenia na fotel porodowy. Na szczęście decyzję podjęła za mnie położna, która po prostu zawołała Pe, żeby mi podawał wodę i maskę tlenową. I jestem jej za to wdzięczna. Wydawać się może, że partner na wiele się nie przyda. W rzeczywistości jednak to właśnie on okazuje się niezastąpiony przy czynnościach, które teoretycznie nie powinny sprawiać większego problemu, a które w czasie skurczów okazują się dla rodzącej czymś ponad siły, np. wytarcie się ręcznikiem po wyjściu spod prysznica. No i może też zrobić pierwsze zdjęcia dziecka.
10.
Już po wszystkim. W trakcie porodu czas leci błyskawicznie. Ani się obejrzysz, a na twoim brzuchu wyląduje mały kwilący człowieczek. I właśnie ta mała istotka daje takiego niesamowitego kopa, że jesteś zdolna do wszystkiego. Do dziś zastanawiam się, jak to możliwe, że po kilku godzinach, bądź co bądź, wyczerpującego porodu, mimo całkowitego braku snu (wiadomo, jak to jest w szpitalu), dokuczliwego bólu krocza i kręgosłupa tryskałam dobrym humorem (trzeciego dnia na pytanie lekarza, jak się czuję, odpowiedziałam z bananem na ustach: "doskonale!"; po takiej deklaracji raczej nie mieli wątpliwości, czy wypuścić mnie do domu). Kiedy urodzisz dziecko, nabierzesz przekonania, że jesteś zaj***sta, bo dałaś radę. I taka jest prawda!
10 komentarze: