A było to tak...
Cyc. Pielucha. Pępek. Ok. Mam kilka chwil, żeby coś napisać.A było to tak...
Jak pamiętacie, Pe od dawna przepowiadał, że urodzę 15 kwietnia. Nie wiem, czy to kwestia psychicznego nastawienia się, czy tak po prostu wyszło, ale miał rację. No, pomylił się o 4 godziny, bo właściwie to urodziłam 16 kwietnia o 4.10, ale taki mały błąd mogę mu wybaczyć.
Od samego rana czułam, że to właśnie TEN dzień. Chodziłam podenerwowana, nie mogłam się na niczym skupić. Podlałam kwiatki, zrobiłam pranie, spakowałam ostatnie rzeczy do torby. Kiedy więc na popołudniowej wizycie gin stwierdziła, że to jeszcze nie teraz, byłam lekko rozczarowana. Jak to nie dziś, to na pewno dziś. Skąd wiedziałam? Kobieta to po prostu WIE. Gin powiedziała, że zdziwiłaby się, gdybym urodziła dzisiaj.
No to się zdziwiła. Po powrocie do domu zdążyłam tylko napisać notkę o tym, że jeszcze nie rodzę i... zaczęłam rodzić. Odeszły mi wody. Zadzwoniłam do gin, która - co tu kryć - była bardzo zaskoczona. Stwierdziła jednak, że to pierwszy poród i skoro najpierw odchodzą wody, to pewnie skurcze pojawią się dopiero na drugi dzień. Mam więc dużo czasu i do szpitala mogę jechać na spokojnie za dwie godzinki.
A guzik.
Moja macica widocznie stwierdziła, że nie ma co odwlekać i pracę zaczęła natychmiast. I to z grubej rury, bo pominęła etap skurczów co 10 minut itd., lecz przeszła od razu do rzeczy i przystąpiła do skurczów co 3-4 minuty. Najpierw myślałam, że źle liczę, no ale cholerka, jak byk wychodziły 3-4 minuty. A więc w drogę.
Po ok. pół godziny oczekiwania weszłam na izbę przyjęć. Tu trafiłam na niestety niezbyt miłą położną, która - też niestety - miała mi towarzyszyć w fazie rozwierania. Ale o tym konkretniej napiszę w poście nt. wrażeń odnośnie szpitala. Umościliśmy sobie z Pe gniazdko w sali przedporodowej. I zaczęło się.
Chwała Bogu, wyniki pozwalały na to, żebym dostała znieczulenie. Ale dopiero od rozwarcia na 4 cm. Czekałam więc jak na zbawienie, aż położna przyjdzie i powie: "Już możemy podać". Przy okazji: jestem pełna podziwu dla kobiet, które rodzą bez znieczulenia. Twarde babki jesteście! Pewnie gdybym musiała, wytrzymałabym bez. Na szczęście jednak nie musiałam.
Czas oczekiwania na 4 cm spędziłam pod prysznicem (polecam!). Łącznie przesiedziałam w nim około... 4 godzin. Zauważyłam, że podczas porodu doznaje się swoistego zagięcia czasoprzestrzeni (i bardzo dobrze...). Denerwowałam się, gdy co chwilę Pe przychodził i pytał, czy żyję. No bo po co przerywa mi tą przemiłą medytację co 10 minut. Okazało się, że przychodził co... 40 minut.
Niestety, znieczulenie przestaje działać w - jak dla mnie - najbardziej bolesnym okresie, czyli parcia. Bolało. Bardzo. Jak diabli. Tak, że miałam ochotę gryźć ścianę. Moje zwierzęce odgłosy chyba poważnie zaniepokoiły Pe, bo drżącym głosem zapytał położną (na szczęście już inną), czy nie można jeszcze czegoś podać przeciwbólowego. Swoją drogą: fajnie tak móc w końcu wydawać nieskrępowane odgłosy z głębi trzewi, nie patrząc na nic. Można wydrzeć się za wszystkie czasy. Też polecam!
Przeszliśmy na salę porodową. Jeszcze w ciąży zakładałam sobie, że będę rodzić w pozycji innej niż leżąca. Pierdu, pierdu. Ostatkiem sił wdrapałam się na fotel. Nie mam pojęcia, jak długo trwała ta faza. Muszę w tym miejscu pochwalić sama siebie: mimo bólu doskonale współpracowałam z położną. Nie było cięcia ani pęknięcia. Ulga, gdy maluch jest już na świecie: niesamowite uczucie. Pe przeciął pępowinę. Muszę pochwalić także jego: towarzyszył mi od początku do końca. Jeśli tylko się nad tym zastanawiacie, koniecznie zdecydujcie się na poród rodzinny! Wprawdzie ogrom stresu i wrażeń Pe odchorował na drugi dzień w postaci - za przeproszeniem - czyszczenia na wszystkie strony i tym samym zrzuceniem 3 kg (śmiałam się, że telepatycznie przekazał je Lence), ale mimo wszystko stwierdził, że było warto.
Lenka urodziła się zdrowiutka 16 kwietnia o 4.10.
Tego samego dnia, z samego rana, do mojego pokoju wpadła gin z szerokim uśmiechem na ustach i ogromnym zaskoczeniem w oczach. Stwierdziła, że jestem stworzona do porodów i czeka na kolejnego maluszka za dwa lata. Dziękuję, postoję. Choć przyznam szczerze, że to prawda, co mówią: o bólu się zapomina. Minęło dopiero kilka dni, a wspomnienia powoli się zacierają. Powiedziała również (jak zresztą wiele innych osób), że Lenka podobna do Pe. Super, nie ma to jak rodzić prawie 9 godzin, a na końcu zewsząd słyszeć, że i tak podobna do taty.
W piątek, 18 kwietnia, opuściłyśmy szpital. Tak oto zaczął się nowy rozdział w naszym (rodzinnym! jak to ładnie brzmi) życiu.
G.
PS Jeśli poród dopiero przed Wami: naprawdę, nie jest tak źle. Boli, wiadomo. Ale mimo wszystko - tak jak napisałam wyżej - w głowie już dziś tworzy mi się raczej pozytywny niż negatywny obraz całej sytuacji.
Super się spisałaś! Najważniejsze, że malutka jest zdrowa a Wy już razem możecie się cieszyć sobą. Trzymam kciuki za laktację, karmienie piersią i szybkie odpadnięcie pępka :)
OdpowiedzUsuńNo i wesołych świąt :)
nawiązując do Świąt które teraz mamy - "ale jaja" ;D z tym postem i wodami :D zazdroszczę!!! mam nadzieję że mnie też tak mój syn zaskoczy! Pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńFakt- nadajesz się do rodzenia dzieci :) Ja znam osobę, która dobę się męczyła, umierała z bólu a i tak na koniec miała cesarkę... Ciesz się, że tak szybko poszło :) Gratuluję jeszcze raz!
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt :)
No właśnie, nie jest tak źle jak straszą !
OdpowiedzUsuńJa rodziłam bez znieczulenia przez to że nie byłam świadoma bólu jaki mnie czeka, następne rodzę "z" !
I fakt ! Można się wydrzeć za wszystkie czasy i całe życie ;)
Ogolnie na prawdę szybko Ci poszło :)
Gratulacje i dużo zdrowia dla Was!!!
OdpowiedzUsuńJa miałam rodzić wcześniej, a w końcu przenosiłam kilka dni i Oskarek pojawił się na świecie 10 kwietnia :) Też wzięłam tym razem znieczulenie zewnątrzoponowe i polecam je wszystkim.I podobnie, jak Ty, pomimo bólu parcia i różnych niedogodności mam już tylko mgliste wspomnienie po porodzie.
Spokojnych Świąt :)
Gratulację :) Ja jeszcze czekam i mam nadzieję, że też szybko mi pójdzie :)
OdpowiedzUsuńMoje ogromne gratulacje!
OdpowiedzUsuńJa urodziłam 15-stego :) A termin miałam na 8-go. Ostatnie dni, były totalną nerwówką. Ale najważniejsze, że OBIE dałyśmy radę :)
Gratulacje, fajnie że wyszła szybko bez ociągania się ;)
OdpowiedzUsuńNo pięknie, pięknie! Cudnie że Lenka już z Wami! Nie zgodzę się natomiast że kobieta wie kiedy to 'już' bo ja kompletnie nie wiedziałam, wręcz przeciwnie, zostawili mnie na porodówce a ja ciągle nie wierzyłam że to się dzieje naprawdę:)
OdpowiedzUsuńProszę o patent na przekonanie córki w brzuchu, że czas wychodzić. :P
OdpowiedzUsuńDobra robota, kurczę. Gratuluję i cieszę się, że masz ją już po tej stronie. :)
Super to opisałaś. Wszystko ładnie poszło. Gratuluję jeszcze raz ;)
OdpowiedzUsuńMała posłuchała się Tatusia. Grzeczna dziewczynka ;)
Ja mam jakis "dziwny" prog bolowy bo gdy poszlam rano na wizyte to okazalo sie ze mam skurcze co 8 min i 5 cm rozwarcia;p I jakos tego nei czulam,a raczej bylam zaskoczona. Co do porodu to najgrzej wspominam naciecie :/ Ja nie chcialam by moj maz byl przy porodzie ale on sie uparl i cale szczescie bo jenak facet obok to neisamowite wsparcie :):) Duzo zdrowka zycze :)
OdpowiedzUsuńBrawo!!! Gratulacje dla Lenki, że jest już z nami na tym świecie i dla jej dzielnych rodziców!!!! Pięknie się tak na wiosnę urodzić, na to ciepełko i w ogóle :)
OdpowiedzUsuńGratuluję! Pocieszające to co napisałaś, może faktycznie nie będzie aż tak źle :)
OdpowiedzUsuńCudowne przeżycia, jeszcze raz gratuluję :) byłaś bardzo dzielna !
OdpowiedzUsuńBoję się porodu, ale mimo wszystko mam pozytywne nastawienie :) Przygotowuję się do niego coraz mocniej i psychicznie i poniekąd fizycznie. Bardzo miło przeczytać notkę, w której nie ukrywasz bólu, ale też radości.
OdpowiedzUsuńGratuluję kolejnego baranka ;)(sama jestem zodiakalnym Baranem, i mój syn tez będzie(termin w moje urodziny :))
OdpowiedzUsuń